Zaledwie 15 lat dzieli nas od chwili, kiedy z oferty Land Rovera znikną całkowicie samochody emitujące jakiekolwiek spaliny. 3 lata więcej brytyjska firma dała sobie na osiągnięcie pełnej zeroemisyjności w całym łańcuchu produkcji i dostaw. Obok rozwoju popularnego dziś napędu elektrycznego Land Rover pracuje nad ścieżką alternatywną, jaką jest napęd wodorowy, którego produktem ubocznym będzie… woda.
Producenci motoryzacyjni muszą się spieszyć, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że rok 2035 zostanie odgórnie wyznaczony przez Komisję Europejską jako data oznaczająca kres silników spalinowych montowanych w nowych samochodach. Wygląda na to, że Land Rover bardzo poważnie potraktował możliwość rychłego wprowadzenia nowych przepisów, bo już teraz chwali się zaawansowanymi pracami prowadzonymi w ramach Projektu Zeus, finansowanego częściowo przez brytyjski rząd.
Pierwszym autem w ofercie Land Rovera, który otrzyma napęd wodorowy, będzie Defender FCEV. W miejscu tradycyjnej jednostki będą umieszczone ogniwa paliwowe połączone z wlotem powietrza. Tlen zmieszany z wodorem wytworzy energię elektryczną magazynowaną dalej w akumulatorach i wykorzystywaną do poruszania kół, co oznacza, że de facto Defender będzie pojazdem elektrycznym, jednak bardziej niezależnym zasięgowo od „zwykłych” (sic!) plug-inów. Jedynym efektem całego procesu chemicznego dokonującego się pod maską będzie woda.
Zdaniem Land Rovera napęd wodorowy ma duże zalety, takie jak szybkość tankowania oraz nieduże straty zasięgowe w okresie niskich temperatur powietrza. W Wielkiej Brytanii do końca tej dekady ma powstać 10 tysięcy stacji wodorowych, co dodatkowo powinno przysporzyć popularności nowej technologii.
Brytyjski producent działa również aktywnie w segmencie zwykłych hybryd (w swej ofercie ma m.in. Defendera P400e o łącznej mocy 400 KM) oraz aut w 100% elektrycznych (np. Jaguar I-Pace – moc 400 KM, zasięg 470 km). Przyszłość Land Rovera maluje się w wyraziście zielonych barwach.