Niektórzy tak bardzo lubią w dzieciństwie bawić się resorakami, że w życiu dorosłym szukają podobnych rozrywek. Brian Reginald z australijskiego Brisbane od 15 lat kolekcjonuje modele z serii Hot Wheels, które – co naturalne – sprawiały wielką frajdę jego synom. Gdy chłopaki podrośli, postanowił z ich pomocą zbudować wystrzałowego Defendera, przypominającego – wypisz, wymaluj – zabawkę, tyle że w rozmiarze XXL i z mocarnym V8 pod maską.
Budowa nie rozpoczęła się od zera. Bazę stanowił przyprószony starością Land Rover Defender County z 1985 roku, który skazany był już na zezłomowanie. O jego kondycji najlepiej świadczy cena, za którą Reginaldowie go kupili, wynosząca 1000 dolarów australijskich (nieco ponad 2,5 tys. złotych).
Przez kolejne dwa lata restauracja samochodu stanowiła rozrywkę dla zakochanej w motoryzacji rodziny, której członkowie – zwłaszcza ojciec i jego najstarszy syn Darryan – spędzali każdą wolną chwilę w garażu, dopieszczając najdrobniejszy element pojazdu. Już na samym początku zapadła decyzja, by drugie życie Land Rover rozpoczął z nowym serduchem – najlepiej jak najmocniejszym, stąd wybór mocnego V8. Decyzja ta wprawdzie nie spotkała się z aprobatą pani domu narzekającej na spory hałas generowany przez 8 cylindrów, ale zdaniem męskiej części rodziny było to nieodzowne ze względu na niemałą wagę auta, wynoszącą 2,3 tony. Reginaldowie wspominają zresztą, że ich zdanie nieraz się różniło, ale jednak projekt doprowadzili do szczęśliwego finału. Dziś mają powód do domy, bo są jedynymi na świecie właścicielami Defendera w wersji Hot Wheels.
Co ciekawe, zamiłowanie do restauracji samochodów stanowi ich rodzinną tradycję. Brian Reginald wspomina, że gdy sam był 12-latkiem, stał się właścicielem swojego pierwszego auta, które naprawiał z pomocą (dziś 76-letniego) ojca Johna – również wielkiego miłośnika motoryzacji, kibicującego obecnie całemu przedsięwzięciu.
Land Rover Defender zdaniem jego właścicieli to model stanowiący bardzo wdzięczny obiekt przebudowy. Można go niemal dosłownie rozłożyć na części, a następnie złożyć z powrotem. Wśród nich – jak policzyli – znajduje się 130 elementów wymagających piaskowania i pokrycia farbą proszkową. Najwięcej pracy wymagało zawieszenie pneumatyczne i jego przystosowanie do ponadwymiarowych kół z niskoprofilowymi oponami. Wisienką na torcie był wybór farby, którą miało być pomalowane nadwozie. Po miesiącu prób i debat udało się stworzyć unikatową, jaskrawopomarańczową mieszankę, dzięki której auto wyróżnia się nawet nocą, gdyż... błyszczy w świetle lamp ulicznych.
Defender po renowacji może w pełni legalnie jeździć po ulicach (na takich oponach lepiej nie opuszczać asfaltu...), a w przypływie animuszu palić gumy i rozpędzać się do 180 km/h. Koszt jego przebudowy zamknął się w 30 000 dolarów i nie obejmuje pracy wykonawców, którzy podkreślają, że jest to egzemplarz „one-off” i nie jest przeznaczony na sprzedaż. To nieduża cena za wyjątkowe auto i możliwość scementowania więzi pomiędzy przedstawicielami trzech pokoleń zakochanej w motoryzacji rodziny.